Gwatemalskie plaże – Livingston

Po trzech latach wspólnego włóczenia się po świecie postanowiliśmy się pobrać. Krótką chwilę zajęło nam wybranie najlepszej daty ceremonii. Styczeń, oczywiście. Dlaczego w środku zimy? Bo to najlepszy czas na podróż do Ameryki Środkowej. Naszą podróż poślubną 🙂

W pierwszej chwili Gwatemala nie wydaje się być najbardziej romantycznym miejscem na ziemi. Dookoła dzika dżungla, ruiny, co chwila jakiś wulkan zakłóca spokój, a plaż jak na lekarstwo. Kiedy jednak zastanowić się dłużej i trochę poczytać to okazuje się że dżungla nie taka straszna, ruiny kryją tajemnice Majów, na wulkany można się wspiąć, a i plaże można znaleźć całkiem przyzwoite. Na dodatek – jedzenie jest świetne 🙂

O jedzeniu już pisaliśmy w poprzednich wpisach – o jedzeniu na ulicy, o odkrywaniu Antigua’y śladami Andrew Zimmerna, czy o gotowaniu w Gwatemali. W tym wpisie zapraszamy Was na plażę, do gwatemalskiego raju – Livingston. Jest tam pięknie, egzotycznie i bardzo romantycznie 🙂

Livingston jest położony na karaibskim wybrzeżu Gwatemali. Można się tam dostać wyłącznie łodzią. W styczniu 2016r. można było tu dopłynąć z Rio Dulce i Puerto Barrios w Gwatemali, były też międzynarodowe połączenia z Belize i Hondurasu.

My jechaliśmy własnie z Hondurasu, z Copan Ruinas…ale mimo iż mogliśmy kupić bilet bezpośrednio do Livingston, zdecydowaliśmy się na podróż lądową do Rio Dulce, i dalej łodzią do Livingston. Z Rio Dulce do Livingston odpływają dziennie 2 publiczne łodzie i kilka prywatnych.

Wybraliśmy łódź publiczną. Podróż zajmuje około 3 godzin i jest wycieczką samą w sobie, gdyż wiedzie przez wody Jeziora Rio Dulce i El Golfete. Jezioro stopniowo przechodzi w rzekę o tej samej nazwie. Po drodze czekał nas też półgodzinny postój przy gorących źródłach.

Nieco przemoczeni docieramy do portu w Livingston, gdzie wita nas grupka naganiaczy, właścicieli hoteli i hosteli oraz …. stado pelikanów…..

Opcji noclegowych na miejscu jest dość sporo, ale ze względu na dość wysokie ceny warto zrobić wcześniejszą rezerwację. My zdecydowaliśmy się na Cosa Nostra (25$/noc w pok. 2 osobowym, wspólna łazienka). Miejsce całkiem przyzwoite – nasz pokój ma widok na ujście rzeki, mamy też kawałek tarasu do dyspozycji.

Jedyne co nieco męczy to wszechobecny zapach pieczonej pizzy (właściciel hotelu ma także pizzerię….jednak dużo lepiej wychodzą mu od niej dania lokalne.

Hotele/pensjonaty ulokowane w okolicach portu, mimo iż położone wzdłuż wybrzeża, nie mają z reguły bezpośredniego dostępu do wody. Są pomosty, na których można posiedzieć, ale nie ma plaż. Może i dobrze, bo woda nie jest tu zbyt czysta.

Dwie piękne plaże znajdują się w nieco dalszej okolicy.

Numer jeden w przewodnikach to prywatna, rajska Playa Blanca. Położona jest około 12 km od Livingston i dopłynąć można do niej wyłącznie łodzią. Łodzie odpływają z portu Livingston kilka razy dziennie, bilet warto kupić bezpośrednio w portowej kasie, bez dodatkowych pośredników. Nie jest to tania atrakcja (ok. 100 GTQ  od osoby, tj. ok. 100zł), ale uwierzcie, że to będą naprawdę dobrze wydane pieniądze. Cena zawiera przejazd motorówką w obie strony, trzygodzinny pobyt na plaży oraz wielką wałówka (my dostaliśmy po dwie butelki wody, po dwie kanapki oraz po 3 banany). Może to kwestia ceny, a może faktu, że największy szczyt sezonu już minął – na naszej łodzi byliśmy sami (łódź odpływa jak są minimum 2 osoby), a co więcej…. na plaży też byliśmy sami!

A oto co zastaliśmy na miejscu – biały piasek, hamaki rozwieszone między palmami, krystalicznie czystą wodę…

 

Na Playa Blanca działa jeden bar z lokalną kuchnią. Jednak ze względu na posiadany prowiant skusiliśmy się wyłącznie na napoje.

Numer dwa – to Playa Quehueche położona tuż obok Hotelu Salvador Gaviota. Można tu dotrzeć zarówno drogą wodną jak i lądową. Z centrum Livingstone dużą część trasy można pokonać taksówką (ok. 15 GTQ) lub jak my po prostu przyjść pieszo poznając jednocześnie okolice. Taki spacer trwa mniej więcej godzinę. Ostatni odcinek wiedzie głównie brzegiem oceanu.

Playa Quehueche jest już odrobinę mniej rajska, ale nadal warto tu wpaść raz czy dwa, wyciągnąć się na leżaku czy odpłynąć na chwilę w hamaku na pomoście. Pobyt jest oczywiście bezpłatny. Leżaki i hamaki należą do Hotelu Salvador Gaviota, więc przed skorzystaniem wypada zamówić coś w hotelowej restauracji. Ceny są przystępne, a gotują naprawdę dobrze 🙂

Hotel Salvador Gaviota – gdyby nie naprawdę podłe zdjęcia plaży jakie mieli w 2015 na swojej stronie – na pewno zrobilibyśmy tam rezerwację na nocleg. Pokoi nie widzieliśmy, ale położenie i kuchnia warte są wszystkiego 🙂

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z Livingston – zapraszamy do galerii.